brzêku garnków i chlustów zimnej wody likwidowa3a z energi1 tych parê godzin do zmierzchu, które matka przesypia3a na otomanie. Tymczasem w jadalni przygotowywano ju? sceneriê wieczoru. Polda i Paulina, dziewczêta do szycia, rozgospodarowywa3y siê w niej z rekwizytami swego fachu. Na ich ramionach wniesiona wchodzi3a do pokoju milcz1ca, nieruchoma pani, dama z k3aków i p3ótna, z czarn1 drewnian1 ga3k1 zamiast g3owy. Ale ustawiona w k1cie, miêdzy drzwiami a piecem, ta cicha dama stawa3a siê pani1 sytuacji. Ze swego k1ta, stoj1c nieruchomo, nadzorowa3a w milczeniu pracê dziewcz1t. Pe3na krytycyzmu i nie3aski przyjmowa3a ich starania i umizgi, z jakimi przyklêka3y przed ni1, przymierzaj1c fragmenty sukni, znaczone bia31 fastryg1. Obs3ugiwa3y z uwag1 i cierpliwo?ci1 milcz1cy idol, którego nic zadowoli? nie mog3o. Ten moloch by3 nieub3agany, jak tylko kobiece molochy by? potrafi1, i odsy3a3 je wci1? na nowo do pracy, a one, wrzecionowate i smuk3e, podobne do szpuli drewnianych, z których odwija3y siê nici, i tak ruchliwe jak one, manipulowa3y zgrabnymi ruchami nad t1 kup1 jedwabiu i sukna, wcina3y siê szczêkaj1cymi no?ycami w jej kolorow1 masê, furkota3y maszyn1, depc1c peda3 lakierkow1, tani1 nó?k1, a dooko3a nich ros3a kupa odpadków, ró?nokolorowych strzêpów i szmatek, jak wyplute 3uski i plewy dooko3a dwóch wybrednych i marnotrawnych papug. Krzywe szczêki no?yc otwiera3y siê ze skrzypieniem, jak dzioby tych kolorowych ptaków. Dziewczêta depta3y nieuwa?nie po barwnych obrzynkach, brodz1c nie?wiadomie niby w ?mietniku mo?liwego jakiego? karnawa3u, w rupieciami jakiej? wielkiej nieurzeczywistnionej maskarady. Otrzepywa3y siê ze szmatek z nerwowym ?miechem, 3askota3y oczyma zwierciad3a. Ich dusze, szybkie czarodziejstwo ich r1k by3o nie w nudnych sukniach, które zostawa3y na stole, ale w tych setkach odstrzygniê?, w tych wiórach lekkomy?lnych i p3ochych, którymi zasypa? mog3y cale miasto, jak kolorow1 fantastyczn1 ?nie?yc1. Nagle by3o im gor1co i otwiera3y okno, a?eby w niecierpliwo?ci swej samotni, w g3odzie obcych twarzy, przynajmniej bezimienn1 twarz zobaczy?, do okna przyci?niêt1. Wachlowa3y rozpalone swe policzki przed wzbieraj1c1 firankami noc1 zimow1-- ods3ania3y p3on1ce dekolty, pe3ne nienawi?ci do siebie i rywalizacji, gotowe stan1? do walki o tego pierrota, którego by ciemny powiew nocy przywia3 na okno. Ach! jak ma3o wymaga3y one od rzeczywisto?ci. Mia3y wszystko w sobie, mia3y nadmiar wszystkiego w sobie. Ach! by3by im wystarczy3 pierrot wypchany trocinami, jedno-dwa s3owa, na które od dawna czeka3y, by móc wpa?? w sw1 rolê dawno przygotowan1, z dawna t3ocz1c1 siê na usta, pe3n1 s3odkiej i strasznej goryczy, ponosz1c1 dziko, jak stronice romansu po3ykane noc1 wraz ze 3zami ronionymi na wypieki lic. Podczas jednej ze swych wêdrówek wieczornych po mieszkaniu, przedsiêbranych pod nieobecno?? Adeli, natkn13 siê mój ojciec na ten cichy seans wieczorny. Przez chwilê sta3 w ciemnych drzwiach przyleg3ego pokoju, z lamp1 w rêku, oczarowany scen1 pe3n1 gor1czki i wypieków, t1 idyll1 z pudru, kolorowej bibu3ki i atropiny, której jako t3o pe3ne znaczenia pod3o?ona by3a noc zimowa, oddychaj1ca w?ród wzdêtych firanek okna. Nak3adaj1c okulary, zbli?y3 siê w paru krokach i obszed3 dooko3a dziewczêta, o?wiecaj1c je podniesion1 w rêku lamp1. Przeci1g z otwartych drzwi podniós3 firanki u okna, panienki dawa3y siê ogl1da?, krêc1c siê w biodrach, pol?niewaj1c emali1 oczu, lakiem skrzypi1cych pantofelków, sprz1czkami podwi1zek pod wzdêt1 od wiatru sukienk1; szmatki jê3y umyka? po pod3odze, jak szczury, ku uchylonym drzwiom ciemnego pokoju, a ojciec mój przygl1da3 siê uwa?nie prychaj1cym osóbkom, szepc1c pó3g3osem:-- Genus avium... je?li siê nie mylê, scansores albo pistacci... w najwy?szym stopniu godne uwagi. Przypadkowe to spotkanie sta3o siê pocz1tkiem ca3ej serii seansów, podczas których ojciec mój zdo3a3 rych3o oczarowa? obie panienki urokiem swej przedziwnej osobisto?ci. Odp3acaj1c siê za pe3n1 galanterii i dowcipu konwersacjê, któr1 zape3nia3 im pustkê wieczorów--dziewczêta pozwala3y zapalonemu badaczowi studiowa? strukturê swych szczup3ych i tandetnych cia3ek. Dzia3o siê to w toku konwersacji, z powag1 i wytworno?ci1, która najryzykowniejszym punktom tych bada? odbiera3a dwuznaczny ich pozór. Odsuwaj1c po?czoszkê z kolana Pauliny i studiuj1c rozmi3owanymi oczyma zwiêz31 i szlachetn1 konstrukcjê przegubu, ojciec mój mówi3:--Jak?e pe3na uroku i jak szczê?liwa jest forma bytu, któr1 panie obra3y. Jak?e piêkna i prosta jest teza, któr1 dano wam swym ?yciem ujawni?. Lecz za to z jakim mistrzostwem, z jak1 finezj1 wywi1zuj1 siê panie z tego zadania. Gdybym odrzucaj1c respekt przed Stwórc1, chcia3 siê zabawi? w krytykê stworzenia, wo3a3bym:--mniej tre?ci, wiêcej formy! Ach, jakby ul?y3 ?wiatu ten ubytek tre?ci. Wiêcej skromno?ci w zamierzeniach, wiêcej wstrzemiê?liwo?ci w pretensjach--panowie demiurdzy--a ?wiat by3by doskonalszy!--wo3a3 mój ojciec akurat w momencie, gdy d3o? jego wy3uskiwa3a bia31 3ydkê Pauliny z uwiêzi po?czoszki. W tej chwili Adela stanê3a w otwartych drzwiach jadalni, nios1c tacê z podwieczorkiem. By3o to pierwsze spotkanie dwu tych wrogich potêg od czasu wielkiej rozprawy. My wszyscy, którzy asystowali?my przy tym spotkaniu, prze?yli?my chwilê wielkiej trwogi. By3o nam nadwyraz przykro by? ?wiadkami nowego upokorzenia i tak ju? ciê?ko do?wiadczonego mê?a. Mój ojciec powsta3 z klêczek bardzo zmieszany, fal1 po fali zabarwia3a siê jego twarz coraz ciemniej nap3ywem wstydu. Ale Adela znalaz3a siê niespodzianie na wysoko?ci sytuacji. Podesz3a z u?miechem do ojca i da3a mu prztyczka w nos. Na to has3o Polda i Paulina
Continue reading on your phone by scaning this QR Code
Tip: The current page has been bookmarked automatically. If you wish to continue reading later, just open the
Dertz Homepage, and click on the 'continue reading' link at the bottom of the page.