Sklepy Cynamonowe | Page 6

Bruno Schulz
na ca3e godziny w gêsto zastawione gratami zakamarki, szukaj1c czego? zawziêcie. I nieraz bywa3o podczas obiadu, gdy zasiadali?my wszyscy do sto3u, brak3o ojca. Wówczas matka musia3a d3ugo wo3a? ?Jakubie!” i stuka? 3y?k1 w stó3, zanim wylaz3 z jakiej? szafy, oblepiony szmatami pajêczyny i kurzu, z wzrokiem nieprzytomnym i pogr1?onym w zawi3ych, a jemu tylko wiadomych sprawach, które go zaprz1ta3y. Czasem wdrapywa3 siê na karnisz i przybiera3 nieruchom1 pozê symetrycznie do wielkiego wypchanego sêpa, który po drugiej stronie okna zawieszony by3 na ?cianie. W tej nieruchomej, przykucniêtej pozie, z wzrokiem zamglonym i z min1 chytrze u?miechniêt1 trwa3 godzinami, a?eby z nag3a przy czyim? wej?ciu zatrzepota? rêkoma jak skrzyd3ami i zapia? jak kogut. Przestali?my zwraca? uwagê na te dziwactwa, w które siê z dnia na dzie? g3êbiej wpl1tywa3. Wyzbyty jakby zupe3nie cielesnych potrzeb, nie przyjmuj1c tygodniami pokarmu, pogr1?a3 siê z dniem ka?dym g3êbiej w zawi3e i dziwaczne afery, dla których nie mieli?my zrozumienia. Niedosiêg3y dla naszych perswazji i pró?b, odpowiada3 urywkami swego wewnêtrznego monologu, którego przebiegu nic z zewn1trz zm1ci? nie mog3o. Wiecznie zaaferowany, chorobliwie o?ywiony, z wypiekami na suchych policzkach nie zauwa?a3 nas i przeocza3. Przywykli?my do jego nieszkodliwej obecno?ci, do jego cichego gaworzenia, do tego dziecinnego, w sobie zatopionego ?wiegotu, którego trele przebiega3y niejako na marginesie naszego czasu. Wtedy ju? znika3 niekiedy na wiele dni, podziewa3 siê gdzie? w zapad3ych zakamarkach mieszkania i nie mo?na go by3o znale??. Stopniowo te znikniêcia przesta3y sprawia? na nas wra?enie, przywykli?my do nich i kiedy po wielu dniach znów siê pojawia3, o parê cali mniejszy i chudszy, nie zatrzymywa3o to na d3u?ej naszej uwagi. Przestali?my po prostu bra? go w rachubê, tak bardzo oddali3 siê od wszystkiego, co ludzkie i co rzeczywiste. Wêze3 po wê?le odlu?nia3 siê od nas, punkt po punkcie gubi3 zwi1zki 31cz1ce go ze wspólnot1 ludzk1. To, co jeszcze z niego pozosta3o, to trochê cielesnej pow3oki i ta gar?? bezsensownych dziwactw - mog3y znikn1? pewnego dnia, tak samo nie zauwa?one jak szara kupka ?mieci, gromadz1ca siê w k1cie, któr1 Adela co dzie? wynosi3a na ?mietnik.
PTAKI Nadesz3y ?ó3te, pe3ne nudy dni zimowe. Zrudzia31 ziemiê pokrywa3 dziurawy, przetarty, za krótki obrus ?niegu. Na wiele dachów nie starczy3o go i sta3y czarne lub rdzawe, gontowe strzechy i arki kryj1ce w sobie zakopcone przestrzenie strychów--czarne, zwêglone katedry, naje?one ?ebrami krokwi, p3atwi i bantów--ciemne p3uca wichrów zimowych. Ka?dy ?wit odkrywa3 nowe kominy i dymniki, wyros3e w nocy, wydête przez wicher nocny, czarne piszcza3ki organów diabelskich. Kominiarze nie mogli opêdzi? siê od wron, które na kszta3t ?ywych czarnych li?ci obsiada3y wieczorem ga3êzie drzew pod ko?cio3em, odrywa3y siê znów, trzepoc1c, by wreszcie przylgn1?, ka?da do w3a?ciwego miejsca na w3a?ciwej ga3êzi, a o ?wicie ulatywa3y wielkimi stadami--tumany sadzy, p3atki kopciu, faluj1ce i fantastyczne, plami1c migotliwym krakaniem mêtno?ó3te smugi ?witu. Dni stwardnia3y od zimna i nudy, jak zesz3oroczne bochenki chleba. Napoczynano je têpymi no?ami, bez apetytu, z leniw1 senno?ci1. Ojciec nie wychodzi3 ju? z domu. Pali3 w piecach, studiowa3 nigdy niezg3êbion1 istotê ognia, wyczuwa3 s3ony, metaliczny posmak i wêdzony zapach zimowych p3omieni, ch3odn1 pieszczotê salamander, li?1cych b3yszcz1c1 sadzê w gardzieli komina. Z zami3owaniem wykonywa3 w owych dniach wszystkie reparatury w górnych regionach pokoju. O ka?dej porze dnia mo?na go by3o widzie?, jak--przykucniêty na szczycie drabiny--majstrowa3 co? przy suficie, przy kamiszach wysokich okien, przy kulach i 3a?cuchach lamp wisz1cych. Zwyczajem malarzy pos3ugiwa3 siê drabin1 jak ogromnymi szczud3ami i czu3 siê dobrze w tej ptasiej perspektywie, w pobli?u malowanego nieba, arabesek i ptaków sufitu. Od spraw praktycznego ?ycia oddala3 siê coraz bardziej. Gdy matka, pe3na troski i zmartwienia z powodu jego stanu, stara3a siê go wci1gn1? w rozmowê o interesach, o p3atno?ciach najbli?szego ?ultimo”, s3ucha3 jej z roztargnieniem, pe3en niepokoju, z drgawkami w nieobecnej twarzy. I bywa3o, ?e przerywa3 jej nagle zaklinaj1cym gestem rêki, a?eby pobiec w k1t pokoju, przylgn1? uchem do szpary w pod3odze i z podniesionymi palcami wskazuj1cymi obu r1k, wyra?aj1cymi najwy?sz1 wa?no?? badania--nas3uchiwa?. Nie rozumieli?my wówczas jeszcze smutnego t3a tych ekstrawagancji, op3akanego kompleksu, który dojrzewa3 w g3êbi. Matka nie mia3a na? ?adnego wp3ywu, natomiast wielk1 czci1 i uwag1 darzy3 Adelê. Sprz1tanie pokoju by3o dla? wielk1 i wa?n1 ceremoni1, której nie zaniedbywa3 nigdy by? ?wiadkiem, ?ledz1c z mieszanin1 strachu i rozkosznego dreszczu wszystkie manipulacje Adeli. Wszystkim jej czynno?ciom przypisywa3 g3êbsze, symboliczne znaczenie. Gdy dziewczyna m3odymi i ?mia3ymi ruchami posuwa3a szczotkê na d3ugim dr1?ku po pod3odze, by3o to niemal ponad jego si3y. Z oczu jego la3y siê wówczas 3zy, twarz zanosi3a siê od cichego ?miechu, a cia3em wstrz1sa3 rozkoszny spazm orgazmu. Jego wra?liwo?? na 3askotki dochodzi3a do szale?stwa. Wystarczy3o, by Adela skierowa3a do? palec ruchem oznaczaj1cym 3askotanie, a ju? w dzikim pop3ochu ucieka3 przez wszystkie pokoje, zatrzaskuj1c za sob1 drzwi, by wreszcie w ostatnim pa?? brzuchem na 3ó?ko i wi? siê w konwulsjach ?miechu pod wp3ywem samego obrazu wewnêtrznego, któremu nie móg3 siê oprze?. Dziêki temu mia3a Adela nad ojcem w3adzê niemal nieograniczon1. W tym to czasie zauwa?yli?my u ojca po
Continue reading on your phone by scaning this QR Code

 / 33
Tip: The current page has been bookmarked automatically. If you wish to continue reading later, just open the Dertz Homepage, and click on the 'continue reading' link at the bottom of the page.